More Expierence. Electric Laboratory of High Space Experience. Recenzja płyty.

 Jest pewnym faktem odczucie, że muzyka rockowa zatacza koło. Powstające gatunki w jej obrębie tworzą pewne ,,eksplozje" dźwięków, by następnie przechodzić w stan spoczynku i wybuchać ponownie po tym uśpieniu. Muzycy wracają do rzeczy, które kiedyś były rewolucją. Przyznam, że takie powroty są coraz częstsze, co pokazuje, że rock jest jak źródło w którym można się zanurzyć i czerpać, szukać. 

More Experience zanurzył się w progresywnym klimacie eksperymentów lat 70 dwudziestego wieku. Czy zrobił to dobrze i w swoim stylu? Postanowiłem sprawdzić.


Rozpoczyna się wstępem w którym słyszymy niezidentyfikowane pohukiwania, odgłosy lasu w którym słuchacz odczuwa pewne ukojenie jak i lekkie zaniepokojenie. Ten stan jest bardzo ekscytujący i wręcz oczekuję się co za chwilę się wydarzy. Ja przynajmniej miałem takie odczucie. I po tej krótkiej chwili dzieje się moment, który nazwałbym wejściem do pewnej muzycznej opowieści. Od tej chwili wkraczamy w wymiar muzyki More Experience, magicznej, emocjonalnej. ,,The Dream" przenosi nas niczym wehikuł czasu pięćdziesiąt lat wstecz. Lądujemy w czasach hipisów, początków rocka wyzwolonego, gdzie The Animals i w końcu Beatlesi i inni wykonawcy zrzucili już garnitury i rozpoczęła się eksplozja wolności! Gdzie artyści odkryli świat psychodeli, eksperymentowania z dźwiękiem, poszukiwań! Taki jest ,,The Dream", który stanie się podstawą do dalszych doznań na albumie o czym za chwilę. Skupiając się na samym utworze mamy tutaj dużo z klimatu końca lat 60 w muzyce rockowej i początku nowego rozdziału jakim jest rock progresywny. Dość poukładany kawałek w schemacie zwrotka refren przechodzi w część nieoczywistych poszukiwań, zagłębiając się w wspomniane obszary. Słyszymy w nim również świetną gitarową solówkę charakterystyczną dla kawałków tamtego okresu. Wszystko jest przemyślane i poukładane, dopieszczone dla słuchacza. Następnie wchodzimy niczym do innej wody w ,,The Trip". Tutaj jest już totalny obłęd! Miałem wrażenie że ktoś zaprosił mnie do magicznej bajki, kosmicznej przestrzeni. I zarazem chciał poczęstować kawałkiem psychodeli. Poczułem się też przez moment jak Alicja w krainie czarów. Mistycyzm jakim emanuje ten kawałek w niesamowity sposób współgra z okładką płyty! Jest to zabieg albo przypadkowy, czego nie podejrzewam albo z premedytacją przemyślany, he! Kolejny utwór ,,The Mind" to już eksplozja czystego rocka w stylu sceny Woodstock 69. Gratka dla miłośników tamtego okresu grania! Jest tu trochę z Hendrixa, Joplin ale też przewodniego, bajkowo kosmicznego klimatu samego zespołu, który nie kopiuje lecz czerpie inspirację z historii gatunku! Mamy po raz kolejny piękną gitarową solówkę na tle elektronicznych subtelnych dźwięków i tym razem kobiecego, czarującego wokalu. Dalsze utwory również oscylują w podobnych czarodziejskich klimatach, gdzie rozbudowane dźwięki, solówki gitarowe jak choćby w ,,Electric Laboratory of Hight Space Experience" budzą podziw pokazując możliwości zespołu, przemyślane, progresywne kompozycje i stanowią doskonałą wizytówkę zarówno samego albumu jak i twórczości grupy. Płyta kończy się wyciszeniem i niczym wstęp przenosi nas poprzez ,,At Gates od Dawn" do lasu, kończąc opowieść. 
 

Podsumowując powiem tylko tyle, że była to naprawdę magiczna podróż. Album jest przemyślany od początku do końca zarówno od strony wizualnej jak i muzycznej. Nie brakuje tu elementów magii, progresywnych dźwięków. Okładka w pełni współgra z zawartością dźwiękową płyty. Wszystko to stanowi kompletne zaproszenie do krainy magii, psychodelicznych dźwięków i dobrego grania. Polecam zwłaszcza miłośnikom progresywnego rocka. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

The Pau. Wywiad z artystką nazywającą rzeczy bezpośrednio po imieniu.

Gutierez. Dojrzali muzycy i dojrzała muzyka. Wywiad z zespołem.

Kolaboranci. Legendarna formacja z kilkoma koncertami. Już wkrótce!